Poranek. Kolejny szary, jesienny poranek. Moje powieki są tak ciężkie, jakby ktoś przykleił je super-mocnym klejem. Przez 30 minut toczę wewnętrzną walkę ze sobą – część mnie wie, że trzeba wstać, druga rozpaczliwie trzyma się ciepłej kołdry. W końcu udaje mi się zwyciężyć, ale każdy krok to jak przemierzanie gęstego błota w kaloszach dwa numery za dużych. Całe ciało sztywne, ręce i nogi mrowiące, jakby ktoś w nocy podmienił je na drewniane protezy, a kark… Czuję się jak zardzewiały robot, któremu ktoś zapomniał naoliwić zawiasy.
W głowie rozpoczyna się poranny koncert zadań – praca, dom, dzieci, zakupy… Wszystko wiruje jak karuzela, która nie chce się zatrzymać. A ja? Ja najchętniej wróciłabym do mojej pościelowej fortecy, gdzie jest ciepło, miękko i bezpiecznie. Gdzie nie trzeba podejmować decyzji ani mierzyć się z obowiązkami.
Na kawę z przyjaciółką przychodzę z całym bagażem tego wewnętrznego ciężaru. Wylewam z siebie wszystkie żale, jakbym otwierała puszkę Pandory pełną jesiennej chandry. Miło jest ponarzekać, ale… czy to coś zmienia?
W poszukiwaniu szybkiej poprawy nastroju wpadam w wir Black Friday. Dwie godziny scrollowania, wybierania, dodawania do koszyka. Bo może nowa sukienka albo modny gadżet staną się magicznym antidotum na jesienną melancholię? Paczki przychodzą, a wraz z nimi chwilowa euforia. Ale radość szybko zamienia się w rozczarowanie – jedna sukienka okazuje się za duża, druga spotyka się z krytycznym spojrzeniem męża, a córka, z właściwą nastolatkom szczerością, oznajmia że „w tej bluzce to jak stara baba wyglądasz”. Kropką nad i jest pytanie o wydaną kwotę. Wszystko wraca do sklepu, a ja… ja wracam do łóżka. W końcu to mi ostatnio wychodzi najlepiej.
Ale czy ta jesienna depresja naprawdę bierze się znikąd?
Według Ajurwedy – absolutnie nie! To naturalna konsekwencja naszego letniego szaleństwa. W ajurwedzie mówimy o trzech stadiach doszy: SANCHAYA (czas gromadzenia), PRAKOPA (czas pogorszenia) i PRASHAMANA (czas uregulowania) lub PRASARA (rozprzestrzenienie).
Weźmy pod lupę doszę VATA, której podniesienie objawia się właśnie takimi jesiennymi chandrami. To trochę jak z balonem – latem pompujemy go endorfinami: wakacje, grille ze znajomymi, tańce do świtu przy dźwiękach muzyki i zimnym mojito, wycieczki rowerowe z dziećmi, lody, więcej lodów… Balon rośnie, rośnie, aż w końcu – bum! Jesienią następuje PRAKOPA, czyli czas pogorszenia.
Co zatem możemy zrobić?
Zadałam sobie dwa kluczowe pytania:
- Jak ratować sytuację TERAZ, gdy mleko (a właściwie letnie mojito) już się rozlało?
- Jak zapobiec „jesiennej depresji” w przyszłym roku?
A co robię, kiedy moja VATA szaleje? Bo musicie wiedzieć, że VATA to prawdziwa królowa dramatu – jest jak powiew zimnego wiatru: chłodna i nieprzewidywalna, sucha niczym jesienny liść, szorstka jak papier ścierny. Jest też nieuchwytna i lekka niczym piórko na wietrze, a w działaniu szybka jak błyskawica – czy to w mówieniu, czy w poruszaniu się.
Oto moje sprawdzone sposoby na ukojenie VATY jesienią:
- Zacznij dzień od gorącego śniadania i ciepłej wody – to jak przytulający poranek dla Twojego organizmu
- Dodawaj do dań masło klarowane – to jak ciepły koc dla Twojego układu trawiennego
- Przed gorącym prysznicem zafunduj sobie mini masaż olejem sezamowym – to jak poranny przytulas dla skóry
- W ciągu dnia szukaj ciszy – wyłącz radio w samochodzie lub zamień je na kojące dźwięki handpana
- Spaceruj w lesie czy parku BEZ audiobooka – pozwól naturze być Twoim przewodnikiem
- Wieczorem otul się kocem, sięgnij po dobrą książkę i kubek rozgrzewającej herbaty, dodaj aromaterapię z lawendą i bergamotką – stwórz własne spa dla duszy
A co z latem? Jak cieszyć się słońcem mądrze?
Stosuję metodę „na przemienną” – jeden dzień imprezuję, drugi balansuję się w domowym zaciszu. To jak taniec między energią a spokojem. Uziemianie jest kluczowe – pracuję w ogrodzie, siadam na trawie, zanurzam stopy w piasku na plaży. Gdy już się bawię – wybieram prosecco bez lodu (bo po co dodatkowo drażnić Vatę), a następnego dnia koję ciało masażem z olejem kokosowym i olejkiem lawendowym, jednocześnie przytulam i koję moje zmęczone ciało oraz orzeźwiam je chłodem koksa.
Pamiętaj jednak, że każdy z nas jest inny. Dla jednych idealne wakacje to trzy tygodnie w domku nad jeziorem z dala od cywilizacji, dla innych – spontaniczna podróż samochodem przez Europę. To zależy od Twojej dominującej doszy i wieku.
I tutaj dochodzimy do sedna – jeśli chcesz poznać swoją doszę i dowiedzieć się, jakie wakacje będą dla Ciebie idealne w przyszłym roku, zapraszam Cię na konsultację. A jeśli czujesz, że Twoja energia jest na wyczerpaniu, każdy dzień to walka o przetrwanie, a szef zaczyna wspominać o „planie naprawczym” – tym bardziej warto się spotkać.
p.s. Mała ciekawostka na koniec – od 331 dni nie zrobiłam żadnych zakupów ciuchowych. I wiecie co? Moja Vata nigdy nie czuła się lepiej! 😊